Lubię małe miasta, z kolei Docent marudzi, że tylko duże, gdzie muzea, galerie i historia przez wielkie H. Ale i tak ruszamy z Lublany na podbój słoweńskiej prowincji.
Pierwsza na trasie jest Škofja Loka. Wielu twierdzi, że to najpiękniejsze średniowieczne miasto w Słowenii. Liczy sobie już ponad 1000 lat. Cankarjev trg, mały plac pełny kawiarni i zgrabnych kamienic, ratusz miejski z XVI wieku, zamek biskupi i Most Kapucynów, z którego roztacza się urokliwy widok. Docent ożywia się raz, na wieść, że z mostu można przejść do klasztoru i biblioteki Kapucynów, gdzie znajduje się ponad 10 tysięcy książek. Prawie tyle, ilu mieszkańców liczy Biskupia Łąka, bo tak się tłumaczy Škofję Lokę.
Dwie-trzy godziny na oblot miasta zupełnie wystarczą. Wsiadamy do autobusu i lecimy na Kranj. Docent nie zdążył zjeść burka kupionego na dworcu, a już trzeba wysiadać. To przecież ledwie 12 kilometrów. Kranj to poważne miasto. Do XIX wieku rywalizowało z Lublaną o prymat najważniejszego w kraju. Główny zabytek to kościół św. Kancjana. Słoweńskie kościoły średnio nas kręcą, ale Docenta zainteresował sam Kancjan, bo pierwszy raz się spotykamy z taką personą. Wyjął szybko swoją Nokię 3310 i zaczął sprawdzać kto to. Kancjusz (Cantius) to cognomen powstałe na podstawie wyrazu pospolitego cantus „śpiew” lub cantio „piosenka”. Zatem Cantius to „śpiewny” lub „lubiący śpiew”. Św. Kancjusz był podobno męczennikiem z Akwilei w okolicach III wieku. Ale co Święty Śpiewny robił w okolicach Lublany, to się nie doczytaliśmy.
Łazimy, deszcz sobie kropi, czasem słońce wyjdzie, ładnie jest, ale Docent i tak cały czas marudzi. Książek o tym wszystkim nie ma, dowiedzieć się czegoś nie ma skąd, mówi, że lepiej było zostać w stolicy, pić laški rizling i czytać sobie Drago Jančara.