Na Korsyce nie lubią Francji. W Corte nie lubią najbardziej. Ta położona wysoko w górach, 7-tysięczna miejscowość, to kolebka korsykańskich separatystów. Przez chwilę nawet stolica niepodległej Republiki Korsykańskiej.
Tu, jak i na całej wyspie, nie pogadasz spokojnie w wolof, mandinka czy berberyjsku, jak w Paryżu czy Marsylii. Rządzi korsykański, w ostateczności francuski. Wszystko imienia Pasquale Paoliniego, ojca niepodległości korsykańskiej. Napoleon wyjątkowo mniej hołubiony. Dom narodzin starszego brata Napoleona, Józefa, to rozpadająca się kamienica. Można się wspiąć kilka pięter w górę. Na korytarzu śmieci i ogólny syf. Nie wygląda jakby ktoś tu miał mieszkać. Z korytarza zacny widok na plac Jean-Pierre’a Gaffori z pomnikiem rzeczonego. Włocha z pochodzenia i obok Paoliniego, jednego z najważniejszych ojców niepodległości korsykańskiej.
Miasto małe, klimatyczne, pełne uroku. Trochę jakby zatrzymane w czasie. Nad wszystkim góruje cytadela z niegdysiejszym garnizonem Legii Cudzoziemskiej. Wszystko bliziutko siebie, oddalone nie dalej, jak na strzał muszkietu.