8 cze 2019

marrakesz

Na sukach pachnie korzeniami, jest chłodno i barwnie.  





Zapach, zawsze przyjemny, zmienia się stopniowo, zależnie od charakteru towarów.





Wszystko co na sprzedaż, leży na straganach. Nigdy nie wiadomo, ile coś będzie kosztowało, na towarach nie ma wypisanych cen, bo nie są stałe.





W tym wystawianiu towarów jest wiele dumy. Pokazuje się, co można wyprodukować, ale też ile tego jest. 





Zdumiewające jest, jakiej godności nabierają te przedmioty wytworzone przez człowieka. Nie zawsze są piękne, wślizguje się pomiędzy nie coraz więcej pospólstwa o wątpliwym pochodzeniu, zrobionego przez maszyny i przywiezionego z północnych krajów.





Człowiek pośród swoich towarów jest przede wszystkim spokojny. Zawsze tam siedzi. Zawsze jest blisko. Nie ma miejsca ani okazji do obszernych ruchów. Należy do swoich przedmiotów w równym stopniu, jak one do niego.






Można jednak wejść na dach i zobaczyć wszystkie płaskie dachy miasta naraz. Sprawiają wrażenie tarasów, czegoś w rodzaju rozległych schodów. Wydaje się, że można by spacerować górą po całym mieście. 





Wznoszące się tu i ówdzie minarety nie są podobne do wież kościelnych. Owszem, są smukłe, ale nie zakończone, u góry mają tę samą szerokość, co na dole, najważniejsza jest platforma na górze, z której wzywa się do modlitwy. Minarety przypominają raczej latarnie morskie, ale zamieszkane przez głos.





Elias Canetti, Głosy Marrakeszu