29 wrz 2022

babel berlin

Berlin jest jak znajomy, który mieszka blisko, ale nigdy nie ma czasu, aby wpaść na piwko i dłużej pogadać, mimo że za każdym razem to sobie obiecujemy, gdy mijamy się w osiedlowym warzywniaku. Ale w końcu udało się umówić i spotkać. Jaki jest ten znajomy? Wyluzowany, choć noszący się stylowo. Już nie naszprycowany dragami nastolatek wirujący w rytmach techno, lecz stateczny trzydziestolatek z tatuażami, modną fryzurą, lubiący wyjść ze znajomymi. Z dobrą pracą i rodziną. Już się wyszalał. Tylko od czasu do czasu pozwala sobie na dyskoteki. Teraz smakuje życie. Częściej niż wurst i kebab, na talerz trafiają wegańskie burgery, ramen i dania kuchni sudańskiej. Do popicia kawa z dripa. 

Ja usiadłem na piwko. Zamówiłem po niemiecku, stara kelnerka, choć może lepiej - doświadczona kelnerka - pyta gross oder klein? To mówię, że gross. Za chwilę coś zaczyna dużo mówić i wtedy muszę się przyznać, że ja jednak to po niemiecku, tak nie bardzo. A ona z wyższością znawcy języka Goethego: „To się naucz”. Jezu, naprawdę? Kobieto, osiem lat się uczyłem i nic z tego nie wyszło. Po co od razu taka agresja? Niektórzy nie mają po prostu talentu do języków i już. 


Poszedłem ukoić nerwy do mojego ulubionego sklepu z plakatami, akurat tuż za rogiem jest. I już na dzień dobry Haribo dają. To się nazywa prawdziwa niemiecka gościnność. Choć szybko się okazuje, że jednak brazylijska. Wybrałem retro plakat z Ameryką Południową. Sprzedawca pyta, czy jestem stamtąd. Za Latynosa to mnie jeszcze nigdzie nie brali. Najczęściej pytają, czy italiano, co jest oczywiście przemiłe. Danilo mówi, że on jest z Bahia i pokazuje na już mojej mapie, gdzie to jest. Przecież wiem. To stolica brazylijskiej kuchni. Stamtąd pochodzą najważniejsze dania i tłuściutkie, hebanowe kucharki w kwiecistych strojach. Gdy mu mówię, że bardzo lubię feijoadę, to twarz mu się momentalnie rozjaśnia, jakby przed oczami nie stanął mu obraz dania z fasolą i świńskimi okrawkami, a jędrne tyłeczki z Copacabany. „Fasolę mogę jeś codziennie. I farofę!” Ten przedziwny rodzaj węglowodanów o strukturze piasku, co chrzęści w zębach, ale syci pierwszorzędnie. Oj, smaczną pogawędkę sobie ucięliśmy o kuchni brazylijskiej.


Zaopatrzony w plakat poszedłem na kawkę. Kelnerka pyta, czy potrzebuję „zucchero”. A nie mówiłem?! Italiano! Chyba trzeba popatrzeć na jakieś bilety do Włoch. A z kolegą Berlinem pewnie znów się jakoś złapiemy w przelocie.