27 mar 2017

matera

Oddalając się od stacji kolejowej doszłam do ulicy, która po jednej stronie miała przepaść, a po drugiej – domy. I w tej przepaści jest Matera. Ale nic się prawie nie widzi z miejsca, gdzie stałam, bo teren spada niemal prostopadle w dół. Wychyliwszy się nieco dostrzega się tylko terasy i przesłonięte domami ścieżki, a na wprost górę nagą i spaloną słońcem, brudno – szarą i bez śladu jakichkolwiek uprawnych pól czy nawet drzew. 


W głębi toczą się między głazami płytkie i brudne wody potoku Gravina, a posępny widok rzeki i góry mimo woli ściska serce smutkiem. Kształt przepaści jest przedziwny. Jakby dwie połówki leja rozdzielone wąskim przesmykiem zbiegały się znowu w dole, gdzie widać było biały kościół Matki Boskiej z Idris, jakby wbity w ziemię. 




Mieszkania są kute w stwardniałej glinie wąwozu, a każde z nich ma fasadę, nieraz piękną ze skromnym ornamentem z XVIII wieku. Te pozorne fasady, z powodu pochyłości stoku górskiego, przylegają dołem do ściany skalnej, a w górze nieco od niej odstają: wąskim pasmem między fasadami a stokiem biegną ulice, które są równocześnie jakby podłogą dla tych, którzy wychodzą z mieszkań górnych, i dachem dla domów znajdujących się poniżej.



Drzwi były z powodu gorąca pootwierane. Przechodząc zaglądałam do wnętrz, które nie miały żadnych okien tylko drzwi dostarczające powietrza i światła. Czasem nie było nawet drzwi. Wchodziło się z góry po schodkach i zasuwało otwór. W owych ciemnych dziurach o ścianach z ziemi, widziałam łóżka, nędzne graty i łachmany. Na podłodze leżały psy, barany, kozy i świnie. Każda rodzina ma do rozporządzania jedną taką jamę i sypiają tu wszyscy razem: mężczyźni, kobiety, dzieci i zwierzęta. W ten sposób żyje dwadzieścia tysięcy ludzi. Dzieci bez liku. 




W upale, w chmarach much, w kurzu jest ich pełno wszędzie, zupełnie nagich albo okrytych jakimś łachmanem. Nie widziałam nigdy takiego obrazu nędzy (...) Matki także wynędzniałe, trzymające przy zwiędłej piersi źle odżywione niemowlęta, witały mnie uprzejmie, lecz ponuro. W tym prażącym słońcu miałam chwilami wrażenie, że znalazłam się w środku miasta dotkniętego zarazą. 






Schodziłam coraz głębiej w kierunku kościoła, a w oddaleniu kilku kroków towarzyszyła mi chmara dzieci. Krzyczały coś w swym żargonie, czego nie mogłam zrozumieć, i szłam dalej, one zaś nie ustawały w swoich wołaniach.








Doszliśmy w końcu do dna owego wąwozu i do pięknego, barokowego kościoła Matki Bożej z Idris; i tam dopiero wznosząc oczy w górę zobaczyłam nareszcie całą Materę. Było to istotnie prawdziwe miasto. Fronty wszystkich jaskiń, które stąd wydają się domami, są białe i równe, a otwory drzwi spoglądają jak czarne oczy w dal. Śliczne, malownicze miasto.


















Carlo Levi, „Chrystus zatrzymał się w Eboli”













16 mar 2017

bari

Nie ma nic bardziej niezwykłego niż dwa Bari, nowe i stare, położone tuż obok siebie, jedno przy drugim, a mimo to nie mające z sobą nic wspólnego, a nawet żyjące całkiem odrębnym życiem. 

Nowe Bari (...) rozwijało się w tempie amerykańskim. Obecnie jest to siatka przecinających się pod kątem prostym szerokich ulic, zabudowanych domami podobnymi do domów wznoszących się wzdłuż ulic zamieszkanych przez mieszczan w jakiejś nowej dzielnicy Rzymu. Właściwie to nowe Bari przypomina jakąś średnich rozmiarów stolicę południowoamerykańskiego stanu lub niewielkiego państwa.

















I oto tuż przy tym pracowitym, spokojnym, pospolitym mieście wznosi się stare Bari - labirynt wąskich uliczek, niezwykle malowniczych podwórek, rozpadających się ze starości palazzi, starych sklepików, czarnych i surowych średniowiecznych murów kościelnych, łuków z obłupanymi herbami, sznurów z bielizną, którą rozwiewa morski wiatr (...) Dla malarza stare Bari to istne znalezisko.






























Paweł Muratow - Obrazy Włoch. Sycylia i Apulia