7 wrz 2022

corniche

Tam, gdzie jest morze i jest bulwar, zawsze stoją ludzie. Stoją i patrzą przed siebie. Zamyśleni, skupieni, odcięci od świata. Najcześciej pojedynczo. W różnym wieku. Stoją tak na Malecon w Hawanie, stoją w Rio pod Pao de Acucar, stoją na Penangu i w Limie. Stoją i patrzą. O każdej porze dnia. Ciekawe, że nie robią tego nad rzekami. Morze daje przestrzeń. Pozwala puścić wzrok i myśli wolno, nic ich nie ogranicza. Tylko horyzont wyznacza kres. W Aleksandrii stoją na Corniche. Szesnastokilometrowym oknie na świat. Zaczyna się od Cytadeli Qaitbay, miejscu słynnej latarni, jednego z siedmiu cudów świata. Po latarni ani śladu, wzrok przyciągają za to świecące dawną przeszłością kolorowe bloki w stylu art deco. Spokojnie odnalazłyby się w Miami. W połowie Corniche rozłożyła się Biblioteka Aleksandryjska. Nowoczesna architektura zabrała przestrzeń bardziej w poziomie, niż pionie. Może tak lepiej się chroni przed pożarami? Im dalej na wschód, tym historia coraz bardziej się do nas uśmiecha. Ale nie jest to uśmiech hollywoodzkich gwiazd oślepiający bielą uzębienia. Zmurszałe bloki z odpadającymi fragmentami nie tylko elewacji, ale całych balkonów, to finalne stadium próchnicy. Efekt wieloletniej pracy wilgoci i soli morskiej. Trzeba zacisnąć resztki zębów i przeć dalej na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. Jest. Przestrzeń zajęła branża hotelarska. Z każdym kilometrem coraz lepsze hotele, by na końcu stać się już enklawą dla najbogatszych z Hiltonem, Four Seasons i Sheratonem. 

Odbijam w głąb miasta. Kamienica zabita dechami. Choć niebieska tabliczka informuje jasno, Muzeum Kawafisa. Konsternację na twarzy widzą rozmawiający w tej wąskiej uliczce miejscowi. „Museum first floor” i każą się odwrócić i wejść do kamienicy obok. Idę. Jednak drugie piętro. Dzwonek. Drzwi otwiera typowy Lewantyńczyk w średnim wieku. Niby greckie korzenie, ale ze trzy pokolenia na ziemi afrykańskiej swoje robią. Ewidentnie przeszkadzam panu, który się opiekuje tym miejscem. Jestem intruzem w jego świecie. Niechętnie sprzedaje bilet, ociąga się. Mała biała karteczka z pieczątką i ceną. 15 funtów egipskich, choć na bilecie jest napisane 10. Ot, magia cyfr arabskich. Tak czy siak, tanio. Niecałe 4 zł. To nawet nie muzeum, tylko zwykłe mieszkanie, raptem cztery pokoje. Trochę gablot z rękopisami i tłumaczeniami. Jest i Zygmunt Kubiak. Portrety na ścianach, niewiele ponadto. Ubogo. Prosto. Sekcji z pamiątkami brak. Tylko gablota zamykana na klucz, w której jest kilka książek i dwa rodzaje pocztówek z portretem poety. Cen nie widać. Pocztówkę bym wziął, ale nie chcę przeszkadzać panu. Przepraszam najuniżeniej, że go odrywam od pracy. Kupuję i znikam szybko. Czuję się jak intruz zakłócający spokój tego miejsca. Poezja woli ciszę. 















 

 



 

 




  


     



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz