12 maj 2024

finlandia

U świętej Finy pusto. Pewnie wszyscy na lodach. To teraz miejsce numer jeden dla turystów. Gelateria Dondoli została największą atrakcją miasta w momencie wygrania konkursu na najlepszą lodziarnię na świecie. Azjaci opanowali lokal, część Piazza della Cisterna i przebierają w smakach. Czekoladowe i mascarpone cieszą się największym wzięciem. Lody włoskie mniejszym. Bazyliowe z sosem pomidorowym. Niby połączenie oczywiste, ale dla lodów? Kapitalne. Inna specjalność zakładu to Crema di Santa Fina, z toskańskim szafranem, wanilią i orzeszkami piniowymi. 

Święta Fina nie jest patronką lodziarzy. Jest patronką całego miasta. Urodziła się w San Gimignano w 1238 roku, zmarła w wieku piętnastu lat w opinii świętości. Chorowała na pogłębiający się paraliż. Ostatnie pięć lat swego życia spędziła na drewnianej desce. Gdy umarła, na desce wyrosły białe fiołki, które wypełniły swoim zapachem całe pomieszczenie. I właśnie tak przedstawił ją mistrz Ghirlandaio na freskach w sangimigniańskiej kolegiacie. Tam święta Fina ma swoją kaplicę, relikwie i freski. To jedno z najwspanialszych malowideł florenckiego złotnika, który sławę w mieście medyceuszy zyskał, tworząc wielkiej urody wieńce i girlandy ze złota dla bogatych florentynek, które przyozdabiały sobie nimi włosy. Moda na girlandy szybko się w mieście zrobiła, a Domenico Bigordi zyskał przydomek Ghirlandaio.

San Gimingniano też ma przydomek - „średniowieczny Manhattan”. Nad miastem dominuje trzynaście wież, kiedyś było 35. Metodą na ruskiego biznesmena powstały, bo były bez większego przeznaczenia. Budowano kto większą i okazalszą, żeby zaszpanować przed sąsiadem. Aż w końcu wydano decyzję, że nie może powstać większa niż ta miejska, „ratuszowa”. Kiedyś pod każdą z nich był salon fryzjerski stanowiący centrum lokalnego życia. Spotykano się tam wieczorami po ciężej pracy na polach i winnicach i omawiano wydarzenia mijającego dnia. Dziś już salony zamknięto, ich miejsce zajęły sklepy z chińską dewocją. I dużo lokali z nożami, scyzorykami. Od tych chińskich właśnie, za parę euro, po rzemieślniczą robotę najwyższej próby po 200 euro za sztukę. Kiedyś na te kupowane w składnicy harcerskiej mówiło się finka. Też od świętej Finy? 

„Na samym końcu miasta, z boku, przy bramie, która już nie istnieje, stoi malutki, opuszczony kościółek. (…) Wnętrze puste i opuszczone. Nad zrujnowanym głównym ołtarzem jeden nad drugim dwa wspaniałe, nieodnawiane nigdy, ginące już freski. To jest kościół Św. Jakuba, zbudowany w XII w. przez templariuszy. (…) I teraz, kiedy wychodzimy z tego opuszczonego kościoła, mijając wielką prawie jak on, starą oliwkę, nic nas nie dziwi rozległy i tragiczny pejzaż, jaki się roztacza z tych miejsc.” Kościół już dawno zamknęli na głucho. Ale oliwka wciąż stoi. Można usiąść w jej cieniu i poczytać Iwaszkiewicza. 

Jarosław Iwaszkiewicz, „Książka o Sycylii”








 


 


















 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz