4 sie 2024

moby - nie taki dick

„Dzięki, nie pływam. Jestem Żydem lądowym.” Mówił w jednym z filmów Woody Allen. Mam tak samo. Ale na wyspę jakoś trzeba się dostać. Metalowy potwór z przyjemnością pochłonął kampery, osobówki i motocykle. Powoli, metodycznie, do ostatniej sztuki. Wypuścił z komina kłęby dymu, dając znać, że rozpoczął trawienie paliwa. Zamruczał i ruszył. Z ponad dwugodzinnym opóźnieniem. Zupełnie jak w naszym PKP.

Że pociągiem się lepiej podróżuje niż autobusem, to wiadomo. Można wstać i rozprostować nogi. Na promie mogą one zaboleć. Ponad 100 metrów wybiegu i siedem pięter w górę. Jest gdzie spacerować. Da się wypić przyzwoitą kawę i skosztować sensownego wina. Zupełnie jak w naszym Warsie. (Żart).


Każdy zajął swój kąt na pokładzie, znalazł kawałek cienia lub podłogi. Lecimy w zawrotnym tempie 11 km na godzinę. Na morzu pachnie rozgrzaną blachą i farbą. Psy śpią, gdzie popadnie, wilki morskie buszują po górnym pokładzie i tylko wielki kaczor disney’owski stoi na rufie i praży się w słońcu. Patrzy uparcie przed siebie i widać, że żadne śpiewy syren go nie ruszą z miejsca, jak marynarzy Odyseusza. On ma płacone za stanie, to stać będzie. 


Na promie wszystko jest wielkie. Kaczor, liny, pokłady i spóźnienie. Ponad cztery godziny. Choć pogoda, jak marzenie, a korków na trasie nie ma. Trzeba będzie skorzystać z Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady UE nr 1177/2010. Oddadzą coś za bilet. 

 

Swój reportaż o wyprawie wycieczkowcem po Karaibach, David Foster Wallace zatytułował: „Rzekomo fajna rzecz, której więcej nie zrobię”. Ja zrobię. I niemieckie turystki machające ze łzami w oczach Korsyce na do widzenia też. 














 

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz