3 lip 2022

sufi

Modlą się tańcem. Wirują wokół własnej osi aż do zatracenia. Nie można przepuścić takiego spektaklu. Występują w poniedziałek, środę i sobotę. W Wekalet El-Ghouri. Ważna kairska sala koncertowa? Meczet? Nie. Karawanseraj! Kiedyś wielopiętrowy budynek spełniający funkcję handlową ze sklepami na parterze, magazynami, a na wyższych piętrach z pokojami gościnnymi dla kupców. Zbudowany w latach 1504-1505 przez sułtana Al-Ghuriego. Zgrabne portyki, rzędy okien, ozdobna fontanna na środku dziedzińca. Mistrzostwo proporcji i architektonicznego kunsztu. Można pomyśleć, że to jakiś zamek średniowieczny, tylko te maszrabijje na samej górze zdradzają, że jesteśmy w kraju arabskim. Nic tylko się rozsiąść i podziwiać. Ale mężczyzna zdecydowanym słowem przerywa kontemplację: „closed, closed, tomorrow!” Znowu closed? W środę też był closed, a miał być występ przecież o 19.30. Środa to jeszcze ramadan, więc może dlatego zamknięte, ale dziś ramadan się skończył. Więc o co chodzi? Na dziedziniec zdążyły się władować jeszcze dwie skandynawskie blondynki. Rozglądają się, ewidentnie szukają sceny i miejsca dla publiczności. Ochroniarz nas coraz mocniej wypędza, bo już się zrobiło po 18.00.  Dziewczyny nie dają za wygraną, pytają o derwiszów. Jak duch zza portyku pojawia się drugi ochroniarz i gestami tłumaczy, że to nie tu. Nikt nie rozumie gdzie iść, w końcu zrezygnowany pokazuje w ogólnonarodowym języku, żeby podążać za nim. Idziemy. 50 metrów, przechodzimy wąską uliczkę i przewodnik wskazuje na niemal bliźniaczy budynek. Stoi kolejka. Mieszana, trochę arabska, trochę biała. Wszyscy na występ. Wpuszczają o 19.00. Po kilka osób, no chyba, że jesteś grupą egipską, to poza kolejnością. Gdy komuś w kolejce się to nie podoba, wpuszczający tłumaczą, że to organizatorzy. Taaa, szczególnie te matrony odświętnie ubrane z zięciami i wnukami. Kolejka to instytucja umowna. Jest dla Europejczyków. 

W cieniu piramid czas płynie inaczej. Nie narzuca się. Jeśli coś ma się zadziać, to się zadzieje. W stosownym momencie. Inshallah. Jest 19.30, Egipcjanie przechadzają się po herbatkę dla teściowej, przekąski, ganiają się z dziećmi. Europejczycy nerwowo zerkają na komórki, rozglądają się, chcą siłą woli wymusić wyjście na scenę spóźnionych muzyków. O 20.00 ktoś z obsługi wychodzi i myje mopem scenę. Scena musi więc przeschnąć. Czekamy. 

W końcu są. Wychodzą. Wszyscy na biało. Tamburyn, oud, flet i dużo bębnów. Muzyka najpierw spokojna. Coraz szybciej nabiera tempa. Bębny zaczynają podawać rytm. Publiczność go natychmiast podchwytuje. Podoba się. Po kwadransie mikrofon przejmuje staruszek w galabiji w kolorze brudnego Nilu. Do transowej muzyki dołącza wokal. Pojawiają się po chwili derwisze i wszystko zaczyna wirować. Muzycy przyciśnięci do ściany. Derwisze przejmują całą scenę. Wirują, niemal unoszą się w powietrzu. Trudno złapać oddech. Tak gęsto od tańca i muzyki. 

Derwisz podczas modlitewnego tańca kręci się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. Gdy jego spódnice się rozwijają, podnosi prawą rękę do nieba, aby otrzymać boskie błogosławieństwo. Lewa ręka jest skierowana ku ziemi i przekazuje boskie błogosławieństwo publiczności. Kolorowe stroje nawiązują do egipskiej tradycji ludowej. Okrężne ruchy tancerza symbolizują pozbycie się ziemskich ciężarów, aż ku osiągnięciu ekstazy poprzez próbę dotarcia do nieba. Rozwiązanie pasa wokół talii pod koniec tańca oznacza początek jego podróży do nieba. 

Gdy szaleństwo tańca i wirowania jest w swoim apogeum przez środek przechodzi jeden z organizatorów. Gestem ręki ucisza zespół. Muzyka gaśnie natychmiast. Derwisz powoli zwalnia wirowanie. Koniec spektaklu? Pomylili się w czymś? Będą powtarzać utwór? Nie. Pochylili głowy i stoją w skupieniu. Z sąsiedniego meczetu Al-Aszrafa Kansuha al-Ghouriego słychać wołanie muezzina na modlitwę. Derwisz jako jedyny lekko obraca się wokół własnej osi z głową opuszczoną ku ziemi i rękami złożonymi na piersi. Modlą się razem z muezzinem. Gdy tylko głos z minaretu cichnie, muzyka wybucha z taką samą siłą i mocą, jak jeszcze przed chwilą. Derwisz nabiera tempa, wirują coraz szybciej i szybciej. Dołączają do niego następni. Kolory wirują, muzyka ogłusza. Jest tak, jak miało być. 










































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz